Od pewnego czasu zaczęłam zauważać,
że w poradach dietetyków i trenerów nieustannie przewijał się
wątek gotowania na parze – za każdym razem w towarzystwie takich
ochów i achów, że mimowolnie zaczęłam podejrzewać, że za
wszystkim kryje się spisek i akcja reklamowa producentów AGD.
Wiadomo – jeżeli opinie nie są zróżnicowane, to coś musi być
nie tak – i nazwijcie mnie paranoiczką, ale w dzisiejszym świecie
zazwyczaj tak to działa.
Wiadomo też, że przepuszczanie przez
żywność dużej ilości pary wypłukuje smak i aromat, prawda?
Otóż nieprawda.
„Zdrowy rozsądek” i nutka paranoi
przez długi czas pozbawiały mnie dostępu do czegoś, co śmiało
mogę nazwać Świętym Graalem mojej obecnej diety – parowaru.
Bierzcie poprawkę na to, że pisze neofitka – nie wstydzę się
przyznać, że jestem tym cudem zafascynowana i będę Wam na
wszystkie sposoby zachwalać jego działanie. Zwłaszcza, że
przyrządzona w nim marchewka smakuje obłędnie, a fakt, że
urządzenie jest elektryczne pozwala wmanewrować w jego czyszczenie
męża ;).
Tyle jeżeli chodzi o samokrytykę –
więcej później!
0 komentarze:
Prześlij komentarz