Pamiętacie jeszcze Agnieszkę?
Ostatnio miałam niemal dokładnie taką samą sytuację. Całkowitym
przypadkiem wspomniałam coś o ubezpieczeniu na wypadek zachorowania
na raka – i zostałam okrzyknięta promotorką szarlatanerii i
oszustwa, na domiar złego oberwałam spojrzeniem zarezerwowanym
zwykle dla ludzi, którzy wciskają starszym paniom komplety garnków
lub pościeli. Jeszcze żebym oberwała zasłużenie – za
fanatyczne uwielbienie zdrowej kuchni czy coś – to machnęłabym
ręką, ale coś takiego?
No nie mogłam odpuścić.
Wredne babsko (na co dzień moja dobra
koleżanka, ale kiedy wpadnie w te swoje nastroje...) stwierdziło,
że przecież przed zachorowaniem na raka nie da się całkowicie
ubezpieczyć, więc całe to ubezpieczenie to pic na wodę,
fotomontaż.
No więc zapytałam ją, czy ma OC.
Odpowiedziała, że ma. Autocasco i NNW? Owszem, kupiła.
A czy wierzy, że autocasco pozwoli na
uniknięcie kolizji i uszkodzeń ciała?
Nadąsane milczenie – coś dotarło.
No więc tłumaczę dalej: czy autocasco i NNW mają zapewnić
wsparcie i pomoc w leczeniu i naprawie? No tak...
I jesteśmy w domu. Trochę ze wstydem
przyznam, że nie umiem za dobrze wygrywać – więc zrobiłam
nieszczęsnej, nadąsanej dziewczynie przydługi wykład.
A to, że pomoc psychologiczna ma
kolosalne znaczenie – bo ma, tak po prawdzie z pozytywnym
nastawieniem mamy sporo większe szanse na pobudzenie do działania
układu odpornościowego.
A to, że dodatkowe badania lekarskie i
druga diagnoza pozwalają uniknąć błędów w rozpoznaniu choroby –
i ustalić optymalny przebieg leczenia. Bo ludzie – nawet lekarze –
czasem się mylą, po co ryzykować?
A to, że dostajemy szybki i wygodny
dostęp do potrzebnych badań i zabiegów ambulatoryjnych –
przecież o kolejkach w NFZ krążą już legendy...
Musiała chyba przez godzinę słuchać
podobnych rzeczy – i mam nadzieję, że jej nie zraziłam.